29.11.12

Prolog

     Prawie nic nie czuję, kiedy patrzę w ich puste twarze. Nie przerażają mnie już, nie sprawiają, że serce bije szybciej, a dłonie zaczynają się pocić. Brakuje początkowego zdziwienia i strachu przed tym, co obce. Nie uśmiecham się, nie udaję, iż wszystko jest dobrze. Spoglądam w ich oczy i widzę własne odbicie... ale nawet to nie sprawia, że jest mi przykro.
     Jestem taka sama jak oni. Bezbarwna. Nieczuła. Nie żyję, ale jeszcze nie umarłam. Egzystuję. Czasem myślę o tym, jakby potoczył się mój los, gdybym dokonała innego wyboru. Widzę siebie w gronie znajomych, siedzę po środku, tak jak zawsze. Po mojej prawej stronie jest Rachel - piękna, nieustępliwa, arogancka Rachel. Bez trudu wyobrażam sobie jej kpiąco wykrzywione wargi i głośny śmiech. Zupełnie inaczej wygląda Veronica. Zawsze trzyma się trochę z tyłu, półkroku za nami. Blond włosy anioł o ostrym umyśle. Nie ma zagadki, której nie potrafiłaby rozwiązać.
     W moich marzeniach, on też tam jest - perfekcyjny, jak zawsze. Ma kruczoczarne włosy, niebieskie oczy i uśmiech, który potrafi skraść serce. Nie ukrywamy naszego związku. Trzyma mnie za rękę, kreśląc swoim kciukiem delikatne wzory na mojej dłoni. Nie potrafimy przetrwać bez swojego dotyku, choćby przez krótką chwilę. Kocham go, a on kocha mnie.
     Dwa lata temu byłabym wściekła. Złościła się, warczała, krzyczała... teraz mam wrażenie, że emocje prześlizgują mi się przez palce. Z każdym dniem jest ich coraz mniej. Niedługo zostanie tylko pustka, bezkresna nicość.
     Dr Scoot chrząka znacząco, chcąc zwrócić na siebie naszą uwagę. Udaje jej się to, ale tylko połowicznie. Thomas, chłopak siedzący obok mnie, nadal spogląda w sufit, jakby widział coś naprawdę interesującego. Ignoruję go, tak jak reszta osób. Nie chcę wiedzieć, co ten drobny, jasnowłosy chłopak widzi w poszarzałym kawałku betonu. Mam wystarczająco własnych zjaw.
     - Witajcie kochani, jak wam minął tydzień? - zaczyna kobieta, jednocześnie wyjmując dyktafon z czarnej teczki. - Jest dwudziesty dziewiąty listopada dwa tysiące dwunastego roku, zaczynamy kolejną sesje. Doktor prowadzący - Elizabeth Scoot. Numer grupy - pięćdziesiąt dwa. Kto zacznie?
     W sali zapada cisza. Prostuję się na krześle, gdy jej wzrok pada na mnie. Ledwo mogę się powstrzymać od poprawienia koszuli i włosów. Ma w oczach coś, co mnie przeraża. Spojrzenie, które zupełnie nie pasuję do wyglądu i tonu głosu. Schylam głowę przypatrując się jej butom. Dzięki temu mogę udawać, że nie widzę dziwnego błysku i radości, kryjącej się za okularami.
     - Rosalie, może Ty? Wiesz, co powiedzieć.
     Krzywię się, ale kiwam głową w stronę podłogi. Powtarzamy ten sam rytuał, tydzień za tygodniem.
     - Nazywam się Rosalie i jestem tu, ponieważ zabiłam człowieka.
    Słowa wychodzą z moich ust bez trudu. W innym miejscu, w inny czasie, mogłyby wywołać oburzenie - tutaj jest tylko obojętność. Amanda, pulchna kobieta w średnim wieku, siedząca dwa krzesła ode mnie, zabiła całą swoją rodzinę. Najpierw zatruła im jedzenie, a potem pocięła ich ciała na kawałki - dokładnie sto pięć. Słyszałam tę historię tyle razy, iż mam wrażenie, że mogłabym nawet powiedzieć, w których miejscach cięła. W porównaniu do niej, mój czyn wydaje się niczym szczególnym.
     Dr Scoot odchyla się na krześle i uśmiecha szeroko, jakby słyszała moje myśli. Patrząc na nią, starannie omijam oczy.
     - Powiedz coś więcej, Rosalie. Żałujesz tego, co zrobiłaś?
     Przypominam sobie jego dłonie na jej ciele. Słyszę pogardliwy śmiech, tak różny od tego, który był wcześniej. Widzę krew - na dłoniach, na ubraniach, na jego głowie. Mogłabym powiedzieć, że żałuję, gdybym mogła cofnąć czas, to postąpiłabym inaczej, ale nie muszę kłamać. Spędzę w tym zakładzie resztę życia i nic tego nie zmieni.
     - Nie - odpowiadam w końcu, a mój głos jest głośny i pewny, pierwszy raz tego wieczoru. - Zasłużył na wszystko, co go spotkało.
     Mówiąc, patrzę w bok. Stoi tam chłopak o kruczoczarnych włosach i niebieskich oczach, które kiedyś kochałam. Jest skąpany w szkarłacie, który strumyczkiem spływa na podłogę, tworząc kałuże. Wygląda oszałamiająco, nawet teraz, a mimo to nie czuję nic.
- Zasłużył - powtarzam, a on znika.
     Wiem, że w wróci, kiedy zapadnie zmrok
***
     I jak? Mam nadzieję, że choć odrobinę Wam się podobało. W początkowej wizji prolog miał wyglądać inaczej, ale wena rządzi się swoimi prawami. 
     Blog wciąż jest w budowie, za co szczerze przepraszam. 

Obserwatorzy